Góra Czterech Wiatrów, to magiczne miejsce z niezwykłą mocą przyciągania. Szczególnie zimą ze wszystkich stron ściągają do Mrągowa pasjonaci sportów zimowych. Organizowane są tam też zawody. W ostatnią sobotę lutego wreszcie i ja zasiliłam grono zawodników startując w rywalizacji o „Puchar G4W”.

CYKORA MIAŁAM NA PUDLE STAŁAM

Amatorskie zawody w narciarstwie alpejskim i snowboardzie cieszyły się dużym zainteresowaniem. Tydzień temu z zazdrością obserwowałam zmagania uczestników o „Puchar Wójta”. Teraz zapisałam się i przyodziana w plastron z numerem startowym 34 stanęłam na stoku. Wykonałam kilka próbnych zjazdów i ustawiłam w kolejce, by oddać te dwa najważniejsze. Każdy zawodnik miał do pokonania slalomem trasę robiąc zawijasy wśród ustawionych tyczek. Niby prosta sprawa, ale biorąc pod uwagę dużą nośność śniegu i „wyrobienie” na zakrętach dla mnie pełna obaw i... strachu. Jednym słowem miałam cykora. Ciaśniej zapięłam kask, mocniej ścisnęłam kije. Patrzyłam jak inni sobie radzą, a gdy najmłodszy uczestnik 5-letni Maciuś bez problemu dotarł na metę – nabrałam śmiałości. Ruszyłam. Pierwszy tyczka zaliczona, druga, trzecia... ale mnie niosło... Tak mnie poniosło, że straciłam panowanie nad deskami i... się po prostu „wysypałam”. Narta mi się wypięła, uderzyłam kaskiem o podłoże i po... zawodach?, a tu słyszę komunikat: „Zawodniczka prawidłowo minęła bramkę, może kontynuować jazdę”. W jednej chwili się pozbierałam, sędzia podał mi nartę i już bez problemu minęłam metę. Na wyciągu wygrzebałam z kasku śnieg, czule gładząc ochronę ratującą moją głowę przed urazem.

Stając w kolejce do oddania drugiego zjazdu dowiedziałam się, że upadek był wprawdzie efektowny, ale zupełnie niepotrzebny. Wysłuchuję też dobrych rad typu, by najpierw zjechać pługiem, a dopiero od połowy normalnie i wyluzować. Nadal strach siedzi na moim ramieniu, ale tuż przed drugim zjazdem strącam go. Jadę pługiem i bez problemu wykonuję slalom między bramkami. Udało się! Pokonałam trasę bez upadku. Po narciarzach do rywalizacji stają snowboardziści. Mamy czas na relaksacyjną jazdę. W dniu zawodów ceny podjazdów są promocyjne i ostro zjechały w dół z 2.80 zł na 1.80 zł. Wprawdzie jako zawodnik, wpłacając startowe w kwocie 20 zł., otrzymałam karnet na pięć podjazdów, to dodatkowo wykupuję podjazdy, bo wiem że autentycznie żegnam się z G4W na rok. Szusujemy czekając na wyniki. Ostatni podjazd, zmieniam buty i udaje się razem z innymi zawodnikami na plac za schroniskiem, gdzie zostaną ogłoszone wyniki. Trochę jestem zaniepokojona, bo nie widzę Halinki, nie widzę też Maciusia. W tym miejscu muszę wyjaśnić, że w zawodach brało udział troje reprezentantów ze Szczytna. Maciusia przywiózł tata pan Krzysztof Krasula, mnie namówiona do udziału w starcie Halinka Biziuk. Takim oto sposobem znając pana Krzysztofa, poznałam i podziwiałam Maciusia. Organizatorzy ogłaszają wyniki wywołując zawodników w poszczególnych kategoriach wiekowych. W kategorii najmłodszych Maciuś zajął drugie miejsce, ale jako najmłodszy uczestnik został uhonorowany specjalnym wyróżnieniem. Na podium dotarł niesiony przez tatę, ponieważ do ostatniej chwili szusował pod opieką Halinki na stoku, ona także w narciarskich butach zasiliła grono oczekujących na dekorację. Miły to moment oklaskiwać zwycięzców. Jeszcze milszy, gdy usłyszałam swoje nazwisko i z rąk pana Romana Kozińskiego ratownika GOPR i instruktora narciarstwa otrzymałam dyplom za zajęcie TRZECIEGO miejsca, Halinka Biziuk była druga. Pierwsze miejsce i Puchar G4W przypadł pani Danusi Krawczyk. Zdobyliśmy dwa srebra i brąz, magię G4W czuję wciąż i choć cykora miałam na pudle wylądowałam. Po uroczystym zakończeniu zawodów w punkcie serwisowym zostawiamy narty do przeglądu i konserwacji. Czekając na wykonanie usługi zjadamy przydziałową, pyszną kiełbaskę przeznaczoną dla zawodników; popijamy jedyną w swoim rodzaju herbatę ciesząc gościnnością schroniska. Górę Czterech wiatrów żegnamy sezon narciarski zamykamy.

Grażyna Saj-Klocek