Tak swoją drogą, gdyby Władza Redakcyjna Najwyższa nie przypomniała, to znów bym przegapił świąteczny numer i na przykład opowiadał o neutralnej wigilijnie potrawce z królika. Cóż zrobić jak człowiek zaganiany, pół życia spędza w samochodzie, a o tym, że zima się zbliża i święta to przypomniałem sobie, gdy zauważyłem dzisiaj pod Makowem jak drogowe służby ustawiają płoty mające chronić przed zaspami. Ciekaw jestem kiedy się przydadzą, bo ostatnio przez zaspy, i to spore, przebijałem się w tym miejscu właśnie przed świętami jakieś 6 – 7 lat temu.

Ale wracajmy do świątecznego stołu. Będzie musiał być w tym roku obfity, bo tak naprawdę to święta potrwają 5 dni, od wigilijnej środy aż do niedzieli, potem krótka przerwa i balujemy dalej, aż do końca następnego weekendu. Zapasy więc trzeba przygotować nieliche! No to jak świętować to świętować! Na początek włączyłem sobie „Trójkę” a tam „krok po kroczku” trójkowy zespół „Przyjaciele karpia” wprowadza w świąteczny nastrój. Od ładnych paru lat trójkowi dziennikarze usiłują uratować kilka karpich głów, ale nie bardzo im się to udaje, bo tradycja rzecz święta. Trwają więc karpiowe żniwa, sieci w stawach aż trzeszczą, trzeszczą też kontenery, bo duża część naszego polskiego świątecznego karpia trafia na ustawione pod choinką stoły prosto z … Chin. Tak, tak, właśnie stamtąd, znam nawet takiego jednego bystrego biznesmena, który robi na tym imporcie wcale spore pieniądze, chociaż w tym roku ze względu na spadek wartości złotówki jakby trochę mniejsze. Osobiście to niespecjalnie wierzę w ekologię za wielkim murem i raczej szukam karpia naszego, polskiego, z biało-czerwoną kokardką jak trzeba. Nie tylko zresztą karpia staram się nie kupować z masowej przedświątecznej wyprzedaży. Także świąteczne wędliny już się powoli przygotowują w zaprzyjaźnionej wędzarni, gdyż jak sobie przypomnę pięknie wyglądające na sklepowych ladach różnego rodzaju szynki „babuni”, „prezydenckie”, „włościańskie” i co tam jeszcze marna znajomość staropolszczyzny producentom wędlin podpowie, to apetyt z lekka mi odpływa. Te ociekające wodą czy innymi płynami, zieleniejące po dwóch godzinach na talerzu produkty nigdy nie powinny nazywać się wędlinami. Co, że tanie? O to właśnie chodzi! Mogą być tanie, bo receptura przewiduje, że z kilograma mięsa ma wyjść ponad dwa kilo szynki. No to jak nie ma zielenieć i prawie kwitnąć? Zresztą mogę tu sobie ile chcę obrzydzać świąteczne obżarstwo a i tak będzie ono jak co roku wielkie. Gdyby taki karp potrafił mówić (w Wigilię też nic nie powie, bo jest już przerobiony np. „na szaro”) to ciekaw jestem co by wybrał? Moim zdaniem ciepły, niezbyt głęboki i dobrze zarośnięty staw. A kwestia czy na stole wystąpi w sosie migdałowym, możliwe że z rodzynkami, po żydowsku, bo to akurat tak w te święta wypada, a może po polsku w szarym sosie to niezbyt go obchodzi.

Gdybym więc na przykład zaproponował szanownym Czytelnikom bezkarpiowy stół wigilijny, a potem za każde danie pochłaniane w trakcie świątecznego obżarstwa jeden kilometr spacerkiem, z pięćset metrów truchtem czy trzydzieści „brzuszków”? Lepiej chyba nie, bo ze sportów świątecznych tradycyjnie najlepiej zawsze nam wychodzą skoki – po telewizyjnych kanałach. Zgryźliwy się jakiś zrobiłem. To może jednak, aby tradycji stało się zadość, podpowiem jedno wigilijne danie, rzadko na naszych stołach spotykane a pochodzące ze starej huculszczyzny i dlatego kiedyś, bardzo dawno temu jadałem je w rodzinnym domu. Były to tak zwane wigilijne jabłka z łakociami. Niewielkie jabłka obrane ze skórki i wydrążone z nasion były nadziewane cudowną jak pamiętam masą składającą się z utartych żółtek z cukrem i masłem oraz migdałami i rodzynkami. Masa musiała być bardzo gęsta, jabłka potem obtoczone w mące zanurzano w naleśnikowym cieście i smażono jak pączki we wrzącym tłuszczu. Na koniec obsypane cukrem pudrem tworzyły na talerzu efektowną piramidę, która czasem wystarczała nawet aż do drugiego dnia wesołych świąt. Czego i wszystkim życzę.

Wiesław Mądrzejowski