odcinek 209

Letnia już prawie aura sprawiła, że honorowi goście baru „Siwucha” postanowili zamienić swój stały stolik pod telewizorem na wygodną ławeczkę w ogródku pod kolorowym parasolem.

- Odetchnie człowiek trochę świeżym powietrzem, a nie tym dymem – zachęcał Franek Baczko. Po przejściu na zasłużoną emeryturę propagował zdrowy tryb życia i po spektakularnym rzuceniu „mocnych z filtrem” szpanował fajką wypełnioną aromatyczną mieszanką egzotycznego tytoniu.

- Właściwie to i racja – zgodził się straszny posterunkowy Kuciak vel Śliwa – Spod parasola więcej widać. U nas teraz oszczędności aż strach myśleć, a wydajność musi ciągle wzrastać. Jak tak sobie człowiek posiedzi, popatrzy, to też na elektorat wpływa. Kojąco można powiedzieć.

- Pańskie oko konia tuczy! – zgodził się Rudy, którego koncern importowanych przez zieloną unijną granicę lizaków cały czas miał się doskonale. Zasiedli w trójkę przy ostatnim, z lekka oddalonym od innych stolików, skąd Śliwa mógł doświadczonym okiem oceniać stan ładu i publicznego nieporządku w najruchliwszej części targowiska. Rudemu też nie przeszkadzało, że miał jak na dłoni najbliższe dwie bramy. Handel pod okiem szefa jakoś zawsze wykazywał większe ożywienie niż normalnie. Nic nie stało na przeszkodzie, aby z zasłużonym zadowoleniem zamoczyć usta w pianie „tyskiego”.

- A wiecie, że w naszym Mieszcznie dawno temu mamuty mieszkały? – Franek Baczko w leniwe słoneczne popołudnie sięgnął po neutralny, lecz całkiem atrakcyjny temat.

- Też mi nowość – wzruszył ramionami Rudy – Jak się tak trochę rozejrzeć to wcale nie wyginęły, można jeszcze parę sztuk znaleźć.

- Nie żartuj Rudy, sprawa jest poważna! Mieszczno atrakcją turystyczną może w końcu będzie mogło się pochwalić! – obruszył się Franek – Pokaż ile miast w Polsce na mamucich kościach się może opierać?!

- Panie Franku, jak pragnę juro na koncie, coś pan zalewa! Gdzie by u nas jakieś mamucie kości? Przecież tu wilgoć, bagno i nawet żelazo rdzewieje dwa razy szybciej niż gdzie indziej. To by musiał być jakiś cholernie twardogłowy mamut! – roześmiał się Rudy – A gdzie to dziwo znaleźli?

Milczący dotąd Kuciak ocknął się nagle z głębokiego zamyślenia.

- U mnie pod oknem, cholera! – skrzywiony pociągnął łyk browaru.

- Co? – zdziwił się Franek – To masz pan farta jak diabli! Tablicę pod pana chałupą postawią, pamiątkową. Wycieczki będą przyjeżdżać, to i chodnik jakiś porządny zrobią, albo i nawet asfalt poleją… Może i tych parę groszy da się jakoś dorobić przy okazji!?

- Daj pan spokój, panie Franku! Nie pod moim domem, ale pod nową firmą co nam jeszcze z rozpędu stawiają. Akurat pod moim nowym oknem gaz jakiś podłączali czy inną kanalizację do psiarni i te gnaty znaleźli. Afera się zrobiła…

- Wcale się nie dziwię! Mamut w takim miejscu! Jaja jak berety, to dopiero radocha! – zarżał Rudy.

- Ruuudyyyy! Nie pozwalaj sobie… - Śliwa odruchowo pomacał się po pasku. – Że jak ja już piętnastego szeryfa przetrzymuję to od razu mamut jestem?! Co?!

Skruszony Rudy rozłożył ręce w geście przeprosin. – Ależ panie posterunkowy, przecież to nie o pana chodzi… Że pan jest beściak to w Mieszcznie każdy wie. Tylko pana szeryf… Ksywę będzie miał teraz… Lepiej nie mogło trafić!

- Wiesz Rudy, coś w tym jest… - Franek oblizał usta z piany – mamut w takim miejscu? No, siedziba szeryfa nowa godna jest, wielka, na wyrost można powiedzieć. To i szeryf gabaryty musi mieć, no takie trochę z parku jurajskiego.

Spojrzeli z Rudym na siebie i parsknęli śmiechem.

- Dajcie spokój, to jest taki wykopany mamut jak ze mnie panienka! Badał go ktoś, oglądał?! Jakiś profesor albo przynajmniej magister? Wodę ludziom z mózgu robią jak ten tam, nie przymierzając, jeden i drugi spadochroniarz! – Kuciak zezłościł się nie na żarty, bo zamiast spokojnej służby na rynku przypadała mu ostatnio odpowiedzialna funkcja ochroniarza kandydatów na euro pensję w Brukseli.

- Takich mamutów to ja kiedyś w Mieszcznie widziałem kilka! Nawet suchy chleb dla nich z domu przynosiłem. Poczciwe były zwierzaki!

- Swoich szeryfów pan dokarmiał? Patrzy pan panie Franku, kiedyś też kryzysy ostre bywały i to bez kapitalizmu! – ryzykownie zażartował Rudy.

- Daj mi już Rudy spokój z tym szeryfem! Wcale nie musi być aż takim wielkim dinozaurem! Jak już taką wielką chałupę mu wybudowali to pościągał ludzi z całego powiatu, żeby przynajmniej co drugi pokój zapełnić. Po co mają się gdzieś tam gnieść po posterunkach. Na premię za oszczędności się załapie! Ja sam jak długo w kamaszach chodzę jeszcze takiego metrażu nie miałem. Tyle że pusto tam i głucho bo na meble zabrakło, a starych strach ruszać, nie przetrzymają przeprowadzki!

- To dla kogo sobie pan chleb od ust odejmował? - wrócił do tematu Rudy, dla którego była to pierwsza od lat podstawówki lekcja historii i to połączona nad wyraz starożytna z prawie współczesną.

Straszny posterunkowy rozsiadł się wygodniej. – Pamięta pan, panie Franku, co tam było, gdzie teraz budowa leci?

- Jakbym miał nie pamiętać? Przecież każdy w Mieszcznie wie, że koszary były. Stare, że ho, ho!

- A konkretnie w tym miejscu gdzie akurat te gnaty znaleźli?

- No, nie za bardzo – skrzywił się Franek – wartownikami to było obstawione i rzadko się udawało zajrzeć.

- A widzicie – pokiwał głową Kuciak – Tam był płot, a przy płocie basen. W koszarach zaś zanim jeszcze samochody się pojawiły to konie woziły wszystko co trzeba. Ładne były, lubił je człowiek poklepać, suchym chlebem dokarmić… I przez to, to wszystko. Chodziły te konie do płotu po chleb, a zimą na przełaj po lodzie przez basen. No i kiedyś lód się zarwał… Nie było jak uratować… - westchnął Kuciak.– Utonął zwierzak, a żeby ukryć dezercję to basen potem zasypali…

- Jak to? – Baczko nie był przekonany – Przecież ta czacha to większa od końskiej, nietypowa jakaś!

- No to wam powiem, ale morda w kubeł… - Kuciak rozejrzał się wokół – ten koń był na etacie pułkownika!

Marek Długosz