...wróciła do mnie fantastycznym wspomnieniem beztroskiego dzieciństwa w bardzo prozaiczny sposób. Otóż u schyłku wakacji w wielu miejscach Szczytna pojawiły się plakaty z wizerunkiem uśmiechniętego klauna zapraszającego do Cyrku Arena.

Magia cyrku...
Krystyna Wołczkiewicz na cyrkowej arenie

Od razu przypomniałam sobie, jak całą rodziną wędrowaliśmy do ogromnego, okrągłego namiotu, by na drewnianych ławkach zasiąść pod jego kopułą. Taki rytuał trwał przez całe moje dzieciństwo, bowiem ojciec na to wydarzenie dostawał bilety z zakładu pracy. Dziś trudno mi odpowiedzieć na pytanie czy były tanie, czy też fundowane przez pracodawcę, najważniejsze jednak było to, że raz do roku szliśmy do cyrku. Tam czekały nas doznania, które przykuwały uwagę, wywoływały okrzyki radości, budziły podziw, a czasem strach. Klauni nas rozśmieszali, akrobaci zadziwiali, żonglerzy i magicy inspirowali, a występy na trapezie oraz tresura zwierząt otwierały nasze buzie ze zdumienia. Po takich doznaniach emocje sięgały zenitu i sprawiały, że w domu przemieniałam się w magika i wyciągałam z kapelusza pluszowego królika lub asa ukrytego w rękawie. Na dworze zaś niczym małpka wspinałam na drzewa, na trzepaku wywijałam fikołki, rowerem śmigałam bez „trzymanki”.

Krystyna i Piotr Buchcikowie z córką

Często słyszałam, że jestem „istny cyrkowiec”. Ale prawdziwe cyrkowe sztuczki wyczyniała moja kuzynka Krysia. Gdy w muzeum zakładałyśmy kapcie i czekałyśmy aż jej mama, a moja ciocia skończy pracę, to na muzealnej podłodze działa się magia. Krysia robiła szpagaty, salta, stawała na rękach, stopami dotykała głowy... Miała nawet taki specjalny program, który nam demonstrowała, a my zgodnie twierdziliśmy, że powinna pracować w cyrku. Tymczasem Krysia po ukończeniu szkoły podstawowej w Szczytnie naukę kontynuowała w Studium Wychowania Przedszkolnego. Oczywiście nikt nie wiedział, że ma plan właśnie na cyrk. Marzyła o występach na arenie. Pewnego dnia spakowała torbę i oznajmiając rodzicom, że jedzie z wizytą do koleżanki, pojechała do Julinka. Tam, przed komisją egzaminacyjną Państwowego Studium Cyrkowego, przedstawiła przygotowany program artystyczny. Jej występ wzbudził aplauz i Krystyna zasiliła szeregi największej wówczas bazy cyrkowej w Europie. Bowiem w Julinku utworzono olbrzymie zaplecze szkolno-techniczne. W bazie cyrkowej, jak czytamy w historii powstałej w 1950 r. szkoły, istniały dwie kopuły cyrkowe z arenami, tunele łączące pomieszczenia dla dzikich zwierząt z areną, stajnie, wybiegi dla koni, słoni, basen dla fok oraz centrum weterynaryjne. Baza była też wyposażona w salę gimnastyczną, hotel, stołówkę, budynki biurowe i mieszkalne.

Krystyna (w środku) z koleżankami

Przyszła adeptka sztuki cyrkowej do domu wracała z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony rozpierała ją duma, ale z drugiej odczuwała strach, bo bardzo bała się reakcji rodziców. Nie myliła się - jej decyzja od razu spotkała się z wielką naganą. Widzieli swoją ukochaną córkę w roli „pani z przedszkola”, gdyż taką szkołę przecież ukończyła. Jednak gdy emocje opadły udzielili błogosławieństwa i cieszyli sukcesami. Krystyna od razu wpadła w rytm szkolnych zajęć, a że była gibka i wiotka wielką frajdę sprawiał jej taniec na trapezie. W szkole w Julinku zawarła wiele fantastycznych znajomości i poznała też miłość swojego życia Piotra, którego potem poślubiła. We dwoje latami z cyrkową trupą już po skończeniu szkoły odwiedzili niejedno miasto w kraju i za granicą. Obecnie oboje są już na cyrkowej emeryturze i są szczęśliwi, że dane im było wykonywać taki niezwykły zawód.

Swego czasu podczas spotkania spytałam moją kuzynkę Krystynę o przeżycia związane z jej występami. Powiedziała, że najbardziej bała się występu w Szczytnie, przed swoją publicznością. Ten występ i ja zapamiętałam na zawsze, bowiem otrzymaliśmy specjalne zaproszenia od naszej artystki i całą rodziną zasiedliśmy w wyznaczonych dla gości lożach. Krysia wówczas tańczyła na trapezie, ale miała też numer, w którym występowała jako lalka przyniesiona w specjalnej torbie. To, jak grała, na zawsze utkwiło mi w pamięci, ponieważ początkowo myślałam, że to szmaciana, bezwolna kukiełka, a to była Krystyna, nasza artystka wielka. Po występie dostąpiliśmy zaszczytu świętowania sukcesu w cyrkowej przyczepie. Zorganizowała nam też zwiedzanie cyrku i wówczas duma nas rozpierała, bo na cyrkowej arenie obok nas Krysia stała. W cyrku potem wielokrotnie bywałam, ale do dziś pamiętam tamto wydarzenie, gdy kuzynka występowała na scenie.

Grażyna Saj-Klocek