... tak nazywano mojego ojca Antoniego Saja, ponieważ na wszystkim się znał i wszystko potrafił zrobić. Znajomi i sąsiedzi w czasach mojego dzieciństwa wzywali tatę, gdy trzeba było wstawić szybę w oknie, naprawić rower, pomalować mieszkanie, wstawić zamek ... Nie stronił od pracy, a że był człowiekiem z natury bardzo życzliwym, więc spieszył pomagać wszystkim. Cóż... były to czasy wyrażania wdzięczności za wykonaną pracę w specyficzny sposób. Nikt nie miał za dużo gotówki i zapłata była różna. Pewnego dnia przyniósł kurę, innego królika, bywało też, że wracał „goły, ale wesoły”, ponieważ zapłatą były modne wówczas procenty.

Klasa działu metalowego z ks. Władysławem Łaniewskim

Często towarzyszyłam ojcu w pracach, podawałam młotek lub gwoździe, wiedziałam do czego służą cęgi a do czego obcęgi. Uczestnicząc w jego pracach wiele się nauczyłam i nieraz słyszałam, że jestem „sposobna jak ojciec”. Pasją mojego ojca były antyki, zbierał wszystko co stare i innym nieprzydatne. Nauczył mnie doceniać wartość staroci, stąd moje zbieractwo, a zgromadzone w Gabinecie Wspomnień eksponaty, to efekt wyniesionego z domu kolekcjonerstwa. Pamiętam, jak pewnego dnia przyniósł mosiężnego psa. Figurka była w opłakanym stanie i usuwanie rdzy zajęło nam kilka godzin. Efekt tych prac był niesamowity, bowiem domniemany pies przemienił się w pięknego jelenia i nadal króluje w rodzinnym domu. Był też ozdobą „Kręciołowej” wystawy „Przyrodnicze osobliwości”. Mosiężne zwierzątko nie miało poroża stąd błędna „diagnoza”, ale za to miało na nie otworki, które w specjalnej formie zostały wyczarowane z cyny.

Jako „złota rączka”, mój tato miał głowę pełną pomysłów i lubił wszystko upiększać a nawet tworzyć. W tamtych latach powstało wiele modnych wówczas świeczników oraz lustrzanych ram z artystycznymi zdobieniami. Lubił metal i lubił, jak to sam nazywał, „dłubać” w nim. Pytałam jak to się stało, że jest ślusarzem, a nie księgowym. Wówczas wyjaśniał, że o wyborze fachu zdecydowały ręce. Wyciągał wówczas swoje świadectwa oraz dyplomy i opowiadał, że w 1948 roku został przyjęty do Publicznej Średniej Szkoły Zawodowej w Szczytnie do klasy wstępnej. Wyjaśniał, że naukę w klasie wstępnej pobierali różni uczniowie, a po jej ukończeniu dostawali przydział do poszczególnych zawodów. Decyzje zapadały podczas rozmowy kwalifikacyjnej. Mój ojciec ze śmiechem wspominał, że podając rękę na powitanie tak serdecznie, ale mocno ścisnął dłoń kwalifikatora, że ten z bólu aż przysiadł. Od razu też zdecydował: „masz uścisk niczym imadło, tobie damy młotek i kowadło” i takim sposobem młody Antoś trafił do klasy działu metalowego i przez kolejne lata pobierał naukę. Opowiadał mi, że w szkole razem z metalowcami kształciły się sklepowe i księgowe. Szczycił się, że jego szkolną koleżanką była Alina Zadróżna, wieloletnia pracownica szkoły, która właśnie po ukończeniu nauki została w niej zatrudniona. Osobiście znałam panią Alinę, gdyż m.in. w szkole średniej uczyła reklamy i dzięki mojej ówczesnej nauczycielce wiem, że „reklama jest dźwignią handlu” i że miałam: „tatusia czarusia”. Ale wracam do mojego ojca, który w dniu 27 czerwca 1952 r. otrzymał świadectwo ukończenia Państwowej Średniej Szkoły Zawodowej Centralnego Urzędu Szkolenia Zawodowego w Szczytnie (mam sześć świadectw szkolnych Antoniego Saja i na świadectwie z roku szkolnego 1950/1951 wyraz „Publiczna” został zmieniony na „Państwowa”) o specjalności ślusarz narzędziowy.

Świadectwo ukończenia przez Antoniego Saja Państwowej Średniej Szkoły Zawodowej Centralnego Urzędu Szkolenia Zawodowego w Szczytnie, rok 1952

Pisząc ten felieton, przeglądam archiwalną dokumentację i przy okazji podam kilka ciekawostek. W klasie wstępnej lekcje wychowania fizycznego, czyli popularnego wf-u nosiły nazwę: ćwiczenia cielesne, dopiero w 1950 r. nazwane zostały: wychowaniem fizycznym. Mój ojciec niestety z ćwiczeń cielesnych miał ocenę dobrą, ale już z wychowania fizycznego i przysposobienia sportowego był bardzo dobry. Świadectwo podpisał Jan Popowicz, pierwszy dyrektor i twórca wspomnianej szkoły zawodowej oraz wychowawca klasy działu metalowego. Mój ojciec zawsze szczycił się, że jako jeden z pierwszych w Szczytnie ukończył Średnią Szkołę Zawodową i zdobył fach, który ukierunkował pierwszy etap jego życia. Bowiem drugi etap kształtowało wojsko.

Służbę wojskową Antoni Saj odbywał w Marynarce Wojennej

Będąc uczniem wspomnianej szkoły, w dniu 24 września 1951 r. został wezwany do WKR Szczytno i tam, jak to zwykł żartować, usłyszał: „ty jesteś facecik mały, z ciebie będzie marynarz wspaniały”. Takim sposobem 15 listopada 1952 r. poborowy Antoni trafił do Szkoły Specjalistów Morskich Wojsk Ochrony Pogranicza w Gdańsku, a następnie do 12. Brygady Wojsk Ochrony Pogranicza w Szczecinie. Do rezerwy został zwolniony w dniu 21 marca 1955 r. Z książeczki wojskowej wynika, że miał stopień starszego marynarza a funkcję młodszego sternika. Najdłużej pracował w Zakładach Remontowo-Montażowych w Szczytnie, ale gdy zakład zlikwidowano, zatrudnienie znalazł jako pracownik obsługi pomocniczej Zespołu Szkół Zawodowych im. Stanisława Staszica w Szczytnie, czyli po latach wrócił do swojej szkoły. Był człowiekiem wesołym, kochał lasy, jeziora i gdy założył rodzinę, to zabierał nas na rowerowe wycieczki i pokazywał akweny i ukryte rzeczki. Teraz z obłoków nam kibicuje, a ja taką laurkę utkaną z kwiatów wspomnień na Dzień Ojca mu podaruję.

Grażyna Saj-Klocek